Omawiana przeze mnie historia miała miejsce w 121 i 122 numerze serii Amazing Spider-Man. Peter Parker zdążył wrócić do Nowego Jorku po walce z Hulkiem. W tym czasie jego współlokator Harry Osborn znów wpadł w kłopoty z narkotykami. Po za życiu LSD jego stan jest bardzo niestabilny. Wszystkiemu bacznie przygląda się Norman Osborn, który wie, że winowajca może być tylko jeden. Przyszedł czas na ostateczną bitwę pomiędzy Green Goblinem, a Spider-Manem. To do czego posunie się Osborn, by zniszczyć Ścianołaza przerasta najśmielsze oczekiwania.
Historia została wydana w 1973 roku, więc internet w każdym domu nie wchodził w grę, dlatego przecieków nie można się było spodziewać, i nie można było sobie zepsuć niespodzianki zapowiedzią następnego numeru. Dziś ciężko mi sobie to wyobrazić, jaki ta śmierć musiała mieć wydźwięk. Nikt się tego nie spodziewał, nikt nic nie podejrzewał, a skromny napis "Ktoś mi bliski, dzisiaj umrze" na okładce, tylko wzmacniał apetyt. Ostatnia strona pewnie nie jednego fana komiksu musiała wprawić w osłupienie. W dobie internetu ta historia nie szokuje, już tak jak 40 lat temu, a to za sprawą tego, iż każdy już wie kto przejdzie na łono Abrahama, jak skończy Goblin i przede wszystkim, jakie będą reperkusje tych wydarzeń, co nie zmienia faktu, że ten krótki bo zaledwie złożony z dwóch numerów, story arc jest nadal historią którą trzeba przeczytać, ponieważ jest kamieniem milowym w historii pająka z sąsiedztwa.
Skoro przytoczyłem, już wagę historii warto skupić się na kwestiach technicznych. Scenariusz napisany przez Conwaya był ciekawy i z pewnością na tamte czasy całkiem odkrywczy, dziś jednak ujawniają sie pewne wady. Historia sama w sobie została przedstawiona w ciekawy sposób. Mamy dobrze skonstruowany wątek główny i kilka intrygujących wątków pobocznych. Harry i jego uzależnienie zostało pokazane w bardzo realistyczny sposób, bez żadnych głupot i niepotrzebnych morałów, jednocześnie posłużyło jako napęd dla szaleństwa przyszłego Iron Patriota. Same szaleństwo Normana zostało pokazane w solidny sposób, nie jest to ten poziom co chociażby w American Son, ale inne czasy, inne rozwiązania. Jest jednak rzecz, która nie przypadła mi do gustu, a są to mianowicie dialogi, które chwilami były sztuczne i zbytnio infantylne. Conway dobrze rozłożył napięcie i nie męczył mnie sztucznym tragizmem, co jest jak najbardziej na plus i świadczy o klasie scenarzysty.
Trochę denerwujące były przemyślenia głównego bohatera, które zamiast pokazania ich w ramkach, czy chociażby w chmurkach, były umieszczone w zwykłych dymkach, co tworzyło dziwny efekt, ponieważ wyglądało to tak jakby Przyjaciel z sąsiedztwa, rozmawiał do ściany. Z pewnością najbardziej irytującą mnie rzeczą podczas lektury był wszystkowiedzący narrator i to on często sprawiał, że komiks stawał się bardziej infantylny. bardziej odpowiadającym mi rozwiązaniem byłby, narrator świadek jaki występował chociażby Green Lantern: Emerald Twilight, ale obydwie historie dzieli wiele lat, więc trzeba czasami przymknąć oko na trendy w narracji jakie kiedyś panowały.
Ilustracje Gila Kane'a naprawdę mimo tego, że mają swoje lata nadal świetnie się bronią. Kawał dobrej, rzemieślniczej roboty. Proporcje w sylwetkach bohaterów, są jak najbardziej realistyczne, co nawet w Modern Age czasami kuleje, wystarczy tylko przyjrzeć się rysunkom Liefielda. Emocje na twarzach bohaterów były bardzo dobrze odwzorowane. Tła nie były puste, co często w komiksach z tamtych lat miało miejsce. Kolory były złożone z podstawowych barw. Brakowało cieniowania, więc każdy kształt był po prostu, wypełniany jednolitym kolorem. Ilustracjom wiele pomógł wspaniały inker, jakim z pewnością był twórca Wolverine'a, John Romita Senior.
"The Night Gwen Stacy Died" to naprawdę solidna i przejmująca historia i tak jak napisane zostało na okładce 121 numeru prawdziwy Punkt Zwrotny w życiu nie tylko Spider-mana, ale i skromnego Petera Parkera. Każdy fan komiksy powinien mieć z tą opowieścią do czynienia.
Czepianie się o proporcje w rysunkach Ramosa to jakiś żarcik. Przecież wiadomo, że on się tego nie trzyma z założenia. Nie musi się to podobać ale o to można się czepiać rysowników, którzy rysują realistycznie. Ramos ma kreskówkowy styl.
OdpowiedzUsuńMoże masz i rację, że trochę przesadziłem stawiając go obok Liefielda. Styl Ramosa nie podoba mi się ani odrobinę, ale taki jego styl. Powinienem to poprawić.
UsuńNaucz się wreszcie pisać po polsku.
OdpowiedzUsuńPostaram się na przyszłość.
Usuń