wtorek, 30 lipca 2013

Amazing Spider-man: The Night Gwen Stacy Died- Gerry Conway i Gil Kane, John Romita Sr.

W komiksowym mainstreamie można dostrzec wiele postaci, które po utracie rodziny, bądź przyjaciół na zawsze przedefiniowały swoje status quo. Czym byliby Batman i Nightwing, gdyby nie stracili swoich rodziców? Czym zajmowałby się Punisher, gdyby nie wymordowano jego rodziny? Uzupełniając ten schemat nie można zapomnieć o bohaterze, który na każdym kroku musiał walczyć, ze smutkiem po stracie najbliższych. Spider-man, bo o nim właśnie mowa, już na początku swej kariery został skarcony za swą ignorancję, która doprowadziła do śmierci wujka Bena. To ten zgon odcisnął na nim największe piętno i popchnął go w stronę super-bohaterstwa. W czasie swojej kariery Peter musiał jeszcze kilka razy, zasmakować goryczy porażki i pożegnać się z ludźmi których kochał, byli to m.in. Kapitan Stacy czy pierwsza poważna miłość Parkera, Gwen Stacy.  


Omawiana przeze mnie historia miała miejsce w 121 i 122 numerze serii Amazing Spider-Man. Peter Parker zdążył wrócić do Nowego Jorku po walce z Hulkiem. W tym czasie jego współlokator Harry Osborn znów wpadł w kłopoty z narkotykami. Po za życiu LSD jego stan jest bardzo niestabilny. Wszystkiemu bacznie przygląda się Norman Osborn, który wie, że winowajca może być tylko jeden. Przyszedł czas na ostateczną bitwę pomiędzy Green Goblinem, a Spider-Manem. To do czego posunie się Osborn, by zniszczyć Ścianołaza przerasta najśmielsze oczekiwania.

Historia została wydana w 1973 roku, więc internet w każdym domu nie wchodził w grę, dlatego przecieków nie można się było spodziewać, i nie można było sobie zepsuć niespodzianki zapowiedzią następnego numeru. Dziś ciężko mi sobie to wyobrazić, jaki ta śmierć musiała mieć wydźwięk. Nikt się tego nie spodziewał, nikt nic nie podejrzewał, a skromny napis "Ktoś mi bliski, dzisiaj umrze" na okładce, tylko wzmacniał apetyt. Ostatnia strona pewnie nie jednego fana komiksu musiała wprawić w osłupienie. W dobie internetu ta historia nie szokuje, już tak jak 40 lat temu, a to za sprawą tego, iż każdy już wie kto przejdzie na łono Abrahama, jak skończy Goblin i przede wszystkim, jakie będą reperkusje tych wydarzeń, co nie zmienia faktu, że ten krótki bo zaledwie złożony z dwóch numerów, story arc jest nadal historią którą trzeba przeczytać, ponieważ jest kamieniem milowym w historii pająka z sąsiedztwa.


Skoro przytoczyłem, już wagę historii warto skupić się na kwestiach technicznych. Scenariusz napisany przez Conwaya był ciekawy i z pewnością na tamte czasy całkiem odkrywczy, dziś jednak ujawniają sie pewne wady. Historia sama w sobie została przedstawiona w ciekawy sposób. Mamy dobrze skonstruowany wątek główny i kilka intrygujących wątków pobocznych. Harry i jego uzależnienie zostało pokazane w bardzo realistyczny sposób, bez żadnych głupot i niepotrzebnych morałów, jednocześnie posłużyło jako napęd dla szaleństwa przyszłego Iron Patriota. Same szaleństwo Normana zostało pokazane w solidny sposób, nie jest to ten poziom co chociażby w American Son, ale inne czasy, inne rozwiązania. Jest jednak rzecz, która nie przypadła mi do gustu, a są to mianowicie dialogi, które chwilami były sztuczne i zbytnio infantylne. Conway dobrze rozłożył napięcie i nie męczył mnie sztucznym tragizmem, co jest jak najbardziej na plus i świadczy o klasie scenarzysty.

Trochę denerwujące były przemyślenia głównego bohatera, które zamiast pokazania ich w ramkach, czy chociażby w chmurkach, były umieszczone w zwykłych dymkach, co tworzyło dziwny efekt, ponieważ wyglądało to tak jakby Przyjaciel z sąsiedztwa, rozmawiał do ściany. Z pewnością najbardziej irytującą mnie rzeczą podczas lektury był wszystkowiedzący narrator i  to on często sprawiał, że komiks stawał się bardziej infantylny. bardziej odpowiadającym mi rozwiązaniem byłby, narrator świadek jaki występował chociażby Green Lantern: Emerald Twilight, ale obydwie historie dzieli wiele lat, więc trzeba czasami przymknąć oko na trendy w narracji jakie kiedyś panowały.

Ilustracje Gila Kane'a naprawdę mimo tego, że mają swoje lata nadal świetnie się bronią. Kawał dobrej, rzemieślniczej roboty. Proporcje w sylwetkach bohaterów, są jak najbardziej realistyczne, co nawet w Modern Age czasami kuleje, wystarczy tylko przyjrzeć się rysunkom Liefielda. Emocje na twarzach bohaterów były bardzo dobrze odwzorowane. Tła nie były puste, co często w komiksach z tamtych lat miało miejsce. Kolory były złożone z podstawowych barw. Brakowało cieniowania, więc każdy kształt był  po prostu, wypełniany jednolitym kolorem. Ilustracjom wiele pomógł wspaniały inker, jakim z pewnością był twórca Wolverine'a, John Romita Senior. 

"The Night Gwen Stacy Died" to naprawdę solidna i przejmująca historia i tak jak napisane zostało na okładce 121 numeru prawdziwy Punkt Zwrotny w życiu nie tylko Spider-mana, ale i skromnego Petera Parkera. Każdy fan komiksy powinien mieć z tą opowieścią do czynienia.

4 komentarze:

  1. Czepianie się o proporcje w rysunkach Ramosa to jakiś żarcik. Przecież wiadomo, że on się tego nie trzyma z założenia. Nie musi się to podobać ale o to można się czepiać rysowników, którzy rysują realistycznie. Ramos ma kreskówkowy styl.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może masz i rację, że trochę przesadziłem stawiając go obok Liefielda. Styl Ramosa nie podoba mi się ani odrobinę, ale taki jego styl. Powinienem to poprawić.

      Usuń
  2. Naucz się wreszcie pisać po polsku.

    OdpowiedzUsuń