sobota, 30 marca 2013

Wesołych świąt...

A więc drodzy czytelnicy- Życzę Wam wszystkim wesołych, spokojnych i radosnych świąt Wielkiejnocy oraz, by na moim blogu pojawiało się wiele tekstów których czytanie sprawi wam przyjemność. ;) 
PS. Chciałem napisać tekst o Świętach Wielkanocnych w Marvel'u i DC, ale zabrakło czasu(i chęci ;P). No cóż, może w przyszłym roku się uda. ;) 

środa, 27 marca 2013

The Walking Dead Season 3 Episode 15

Uwaga, tekst zawiera spoilery. Czytacie na własną odpowiedzialność.
To był już przedostatni odcinek trzeciego sezonu i powiem że był po prostu świetny. 

"This Sorrowful life" był moim zdaniem jednym z najciekawszych odcinków sezonu. Rick ma do podjęcia ciężką decyzję w sprawie Michonne. Czy wystawić ją na łaskę Gubernatora i być może zapobiec tym "wojnie"? Mimo sprzeciwu Daryll'a Rick jednak postanawia oddać Michonne w ręce wroga. 

Były Szeryf wybiera do tego zadania Merle'a, bo wie że on sam mógłby się rozmyślić. Jak sam zainteresowany wielokrotnie powtarzał wszędzie był chłopcem od brudnej roboty, dlatego to zadanie, nie sprawi mu problemów. 

Jak Merle przewidział Rick się rozmyślił, ale było już za późno. Wspólna wyprawa "chłopca od brudnej roboty" i Michonne owocowała w multum genialnych scen i dialogów. Dzięki temu mogliśmy wedrzeć się w głąb psychiki Merle'a i zrozumieć jego charakter. Zabił szesnastu ludzi, wszystkich za czasów pobytu w Woodbury, wie, że został wykorzystany i to odcisnęło na nim swe piętno. 
Szczerze, zaskoczyło mnie gdy, Merle wypuścił Michonne. Tak naprawdę dowiezienie Michonne było dla niego sprawą drugorzędną  On chciał po prostu za wszelka cenę ochronić brata i nie dopuścić do tej wojny, i to moim zdaniem robi z Merle'a bohatera którego można polubić  Michael Rooker uczynił z postaci Merle'a, bohatera wielowymiarowego i to jest jeden z największych plusów sezonu.

Merle postanowił jako kolejny zabić Gubernatora. Scena w której się upija Whisky i zwraca uwagę "Sztywnych", by móc ich zaprowadzić do bram Woodbury była fajna i dość pomysłowa. 

Merle zadał Gubernatorowi spory cios i na pewno utrudnił mu wygranie "wojny" z mieszkańcami więzienia, ale za jaką cenę. Kilka ludzi z Woodbury zginęło, ale śmierć poniósł sam Merle. Jego walka z Philipem była brutalna (Governor odgryzł mu dwa palce :O). Jest to jedyna postać której śmierci będę żałował. Nie dbał o siebie, jedyna rzeczą na tym świecie która miała dla niego jaką kol wiek wartość był jego brat. Z tego powodu Merle był moim zdaniem, jedna z najciekawszych  i w swoim rodzaju najmilszych jak i za razem najwredniejszych postaci w serialu.

Gdy Daryll podążając za swoim bratem, w końcu go znalazł było już za późno. Jak Daryll znalazł Merle'a zżerającego czyjeś flaki ogarnęły go smutek i gniew. Scena była naprawdę mocna. Czuć było smutek i rozpacz, po prostu współczułem Daryll'owi (choć chwilami można było można się przyczepić, że Norman Reedus mógł to zagrać trochę lepiej ;P).
Glenn w końcu postanowił się ożenić z Maggie(choć na razie się tylko zaręczyli ;D). Po otrzymaniu błogosławieństwa od Herschel'a i skombinowaniu pierścionka zaręczynowego (wyrwany z palca trupa ;P), poprosił Maggie o rękę. Scena była przeurocza, i była idealna równowaga dla dość ponurego klimatu odcinka.

W końcu Rick zakończył swą dyktaturę i uświadomił wszystkim, że grupa przetrwała nie tylko dzięki mu, ale dzięki wszystkim członkom. Pozostał liderem, ale zmienił swoje postępowanie mówiąc wprost: "Nie jestem Gubernatorem". Nie chce trzymać żelaznej ręki nad swymi podwładnymi i to jest moim zdaniem ogromny plus.

Na minus mogę zaliczyć fakt, że Michonne po wypuszczeniu przez Merle'a powróciła do wiezienia. Nie chodzi, o to, że nie chciałem, aby wróciła tylko trochę dziwne było, że powróciła do miejsca w którym wydali na nią wyrok.

Odcinek był smutny, a emocje grały w nim główna rolę. Zdecydowanie, był to jeden z najlepszych odcinków sezonu. Do końca sezonu pozostał nam jeden odcinek, czy będzie on równie dobry jak poprzednie, tego dowiemy się już za tydzień.

8,5/10

sobota, 23 marca 2013

The Authority Ellis'a i Hitch'a- arcydzieło czy żenada?


The Authority Warrena Ellisa było swego czasu komiksem przełomowym, ale jakże kontrowersyjnym. Ale czy dziś robi nadal takie wrażenie jak dawniej. Niestety odpowiedź brzmi NIE. 

Warren Ellis i Bryan Hitch. Ci twórcy powinni bez problemy sprawić by ten komiks był świetny. O ile rysunki były świetne (ale o tym trochę później) to scenariusz już nie koniecznie. 

Przede wszystkim narracja prowadzona prze Ellisa była beznadziejna. Wszystko dzieje się zbyt szybko i wszystkiego dzieje się za dużo. 100 stron na każdą historie to zdecydowanie za mało. Wolałbym by twórca Transmetropolitan'a napisał dłuższą historię i miał czas by wszystko wypracować od dialogów po akcję.

Mam uczucie jakby scenarzysta The Authority specjalnie starał się uczynić postacie zupełnie bez charakteru. Było kilka ciekawych postaci np. Doctor, ale nie rozwijano ich charakterów i nie przedstawiono choćby skrótowo ich originów. Dlatego zostaje się wciągnięty od razu w akcje nie wiedząc nic na temat drużyny i postaci.
I to prowadzi do największej wady komiksu jaką jest nieprzystępność dla nowego czytelnika. Ellis uczynił z tego bezpośrednia kontynuację serii StromWatch. Przez to jest wiele niejasności i niektóre rzeczy wydają się strasznie dziwne. Strasznie ciężko było mi się w tym odnaleźć. 

Ellis chyba rezygnował z skomplikowanych dialogów i relacji między bohaterami, by mieć jak najwięcej miejsca na rozpierduchę. Dialogi są strasznie drętwe. Relacje między bohaterami, a właściwie ich brak to kolejna z licznych wad tego komiksu. Apollo i Midnighter ponoć są w tym komiksie parą? Tak? Może jestem ślepy, ponieważ nie zauważyłem ani przez chwile by coś ich łączyło. Może były o tym dwa zdania, ale to nie wystarczy. 

Zarzut że Midnighter i Apollo to gejowskie kopie Batmana i Supermana, jest według mnie przesadzony. O ile w kwestii Supermana nie mogę zaprzeczyć, to sądzę że Midnighter z Batmanem maja niewiele wspólnego (oprócz kostiumu ;P).

Ogromną wadą komiksu jest to, że Authority wykańcza zastępy przeciwników bez najmniejszego problemu. Nie lubię po prostu gdy postacie są zbyt potężne, odbiera im realistyczność.
A teraz pokrótce o poszczególnych tomach:

Pierwszy tom nie zaspokoił moich oczekiwań. Po tak wychwalanym komiksie miałem większe oczekiwania(może były zbyt wielkie ;P). Jednak było kilka fajnych momentów, kilka chwytliwych tekstów.  Scena w której Midnighter mówi: "Wygrałem tę walkę zanim się zaczęła" to po prostu majstersztyk. Tom zawierał jednak wszystkie wymienione wcześniej wady.

Nie każdy z trzech tomów był kompletnie beznadziejny. O ile tom 1 i 3 były słabe, to drugi spowodował że miałem nadzieje że Ellis dopiero się rozkręca. Pomysł by przedstawić świat w którym Wielka Brytania jest potęgą był ciekawy. Wątek obozów gwałtów prowadzonych przez... Niebieskich kosmitów choć brzmi dość dziwnie był całkiem mocny i ciekawy. Były to dobre pomysły, ale jak zwykle słabo zakończone. 

Trzeci tom przedstawia nam kulminację runu Ellisa podczas której The Authority walczy z istotą zwaną "bogiem". Ciszy mnie fakt że Ellis mimo, iż jest zatwardziałym ateistą nie przesadził. Komiks nie jest w żadnym stopniu obrazoburczy. Tylko jak w każdym z trzech tomów wszystko dzieje się zbyt szybko. Za mało dialogów za dużo akcji. Zakończenie było dość naiwne i szczerze mówiąc przewidywalne. Nie spodziewałem się tego po Ellis'ie.
Być może komiks nie robi na mnie takiego wrażenia, bo wszystko co zostało pokazane w The Authority to dzisiaj normalka. Zabijanie wrogów jest powszechne np. Punisher. Związki homoseksualne też, a nawet jeszcze bardziej niż wtedy np. ślub Kyle'a i Northstar'a.

Największym plusem tej serii są świetne ilustracje Bryan'a Hitch'a. Ma bardzo rozpoznawalny styl. Rysunki są dość realistyczne i świetnie dopracowane. Hitch stał się jednym z moich ulubionych rysowników. Dość jaskrawe kolory psują do stylu rysownika.

A więc, czy The Authority można okrzyknąć mianem współczesnego klasyka? Moim zdaniem nie. Może sobie zbyt wiele po nim obiecywałem? Może muszę przeczytać wcześniejsze StormWatch by lepiej zrozumieć niektóre rzeczy? Tak czy siak jak na razie The Authority Ellis'a i Hitch'a jest dla mnie komiksem słabym. Może kiedyś zmienię zdanie?

A jak Wam się spodobał ten komiks. Czy podzielacie moje zdanie lub zupełnie się z nim nie zgadzacie? Odpowiedzi możecie pisać w komentarzach. ;)

Tekst bierze udział w akcji: Cała Polska pisze o komiksach
Do której i was serdecznie zachęcam. ;)

środa, 20 marca 2013

The Walking Dead Season 3 Episode 14

Uwaga, tekst zawiera spoilery. Czytacie na własną odpowiedzialność.

WOW?! Takie było moje pierwsze słowo po obejrzeniu najnowszego odcinka The Walking Dead. Było dużo mocnych i ciekawych scen, ale ten epizod nie był do końca idealny.

Odcinek zaczyna się krótkim flasbackiem który pokazuje nam rozmowę Andrei i Michonne z czasów gdy razem podróżowały. Andrea chciała się dowiedzieć czy Trupy które ciągnie za sobą Michonne były jej bliskie. Scena nie była zła, tylko nie rozumiem co miała wspólnego z reszta odcinka.

W kolejnej scenie ujrzeliśmy jak Gubernator buduję swoja salę tortur. Teraz widać świetnie, że Philip jest tak naprawdę chorym socjopatą. On nie chce tylko wygrać , on chce by jego wrogowie cierpieli tak jak on. Na pewno jest to jeden z największych plusów odcinka.

No i wreszcie doczekałem się! Tyreese i jego grupa mieli wreszcie większą rolę do odegrania. Fajnie rozwinięto postacie. Przedstawiono skrótowo ich charaktery. Tyreese nie jest złą pustacią i to co wyprawia Gubernator wyraźnie mu się nie podoba. Wewnętrzne rozterki wśród jego grupy na pewno mnie zaciekawiły i mam nadzieje, że wkrótce dostaniemy rozwinięcie tych wątków.

Andrea ma w końcu dość. Była gotowa nawet zabić Governor'a! Postanowiła w końcu uciec z Woodbury i ostrzec Rick'a co ich czeka. Wreszcie chyba przejrzała na oczy i zrozumiała, że Philip to nie jest miły facet. Ale nie będzie miała łatwo, bo on jej nie odpuści.

Minusem jest dla mnie to, że Gubernator zdołał ją tak łatwo wyśledzić. Było to dość naciągane. Robienie z niego jakiegoś super łowcy który znajdzie wszystko co się rusza było słabe.

Za to sceny gdy w starym budynku, Philip bawił się z Andre'ą w kotka i myszkę były chwilami naprawdę świetne. Napięcie cały czas balansowało. Chwilami było świetnie odczuwalne, ale były też momenty w których było go kompletnie brak. Gwizdający Gubernator był naprawdę straszny, wprowadzało to fajny nastrój grozy. Fakt że Andrea uzbrojona była jedynie w nóż był fajny. Dawało to odczucie że nie ma szans wyjść z tego cało.

Rzeczą którą mnie najbardziej zdenerwowała jest fakt, że Gubernatorowi udało się wyjść cało z starcia z hordą "Szwęd". No naprawdę! Philipowi skończyły się naboje, a na dodatek znajdowali się w zamkniętym pomieszczeniu. Nie powinien mieć szans. To że wyszedł z tego cało to po prostu bzdura nad bzdurami.

Na minus zaliczam też to, iż Andrea dotarła już prawie do samej bramy więzienia i została naglę złapana przez Gubernatora. Naprawdę Rick stojący na warcie nie mógł zobaczyć, co się stało?

Milton coraz bardziej sprzeciwia się temu co robi jego przyjaciel. I to on wydaje sie najbardziej prawdopodobnym kandydatem na zdrajcę który podpalił wyłapane Trupy.

Ale muszę powiedzieć że jestem zaskoczony ostatnią sceną. Naprawdę! Była bardzo mocna. Myślałem że załatwił to już pod więzieniem. Można było przewidzieć co się stanie w ostatniej scenie, ale jakoś o tym nie pomyślałem. Tym razem ekipie TWD udało się mnie oszukać. ;D

Odcinek miał spore plusy, ale poważne wady sprawiają że 14 odcinek serialowego wcielenia The Walking Dead jest naprawdę średni. Mam nadzieję że ostatnie dwa odcinki sezonu wynagrodzą nam wszystkie minusy i sprawia że zapamiętamy ten sezon na dłuuuugo.

6,5/10

czwartek, 14 marca 2013

The Walking Dead Season 3 Episode 13


Uwaga, tekst zawiera spoilery. Czytacie na własną odpowiedzialność.

W tym tygodniu zaliczyłem małą obsuwę (jeden dzień to i tak nie najgorzej ;P). Ale dzisiaj już jest, recenzja najnowszego odcinka serialowego wcielenia The Walking Dead. Po genialnym ostatnim odcinku mój apetyt na kolejne znacznie wzrósł, i szczerze mówiąc został zaspokojony.

Po wielu odcinkach dochodzi wreszcie do spotkania Ricka i Gubernatora w celu negocjacji. Tymczasem w więzieniu Glenn próbuje sobie poradzić jako zastępca lidera. I to praktycznie tyle jeśli chodzi o skrót fabuły.
Sama rozmowa obydwu Panów została pokazana w całkiem ciekawy sposób. Żaden z nich nie chce ustąpić, żaden nie chce pójść na kompromis, ale każdy chce stawiać warunki. Oczywistością było że nie dojdą do porozumienia, ale pewne było że ich rozmowa nie będzie miła.

Podobało mi się jak Governor drwił z Ricka. Gdy mu wytykał fakt, że wychowuje dziecko które być może nawet nie jest jego, to był naprawdę mocny „cios”. Ale nazwanie go przez Ricka żulem wypadło już gorzej (naprawdę żul??? Jest tyle słów by go obrazić, a on nazwał go żulem?!).

No i muszę pochwalić  David Morrisse’ia który po raz kolejny pokazał że świetnie czuje postać Philipa i gra go po prostu znakomicie.

Gdy liderzy negocjują ich „podwładni” mają okazję by porozmawiać. Daryll wraz z Cezarem zajmują się grupką zombie, a Hershel rozmawia sobie z Miltonem m.in. o jego kikucie. Zarówno Daryll i Cezar jak i Milton i Hershel są bardzo podobni do siebie względem charakteru. Widać że w innych okolicznościach (zabrzmi to dość naiwnie ;P) mogliby się zaprzyjaźnić. Widać także że żadna z stron nie chce tej wojny, ale wiedzą że i tak Rick i Gubernator nie dojdą do porozumienia.
Michonne nie miała wiele okazji by coś powidzieć, ale fakt że jednak coś mówi to zawsze coś ;).

Naprawdę denerwuje mnie że Tyreesse jest ciągle olewany. Podczas gdy w komiksie pełnił dość ważną rolę.    

W tym sezonie Andrea została ogłupiona do granic możliwości. Mam cichą nadzieję że zginie podczas wojny między obozami i będzie to równie mocne jak śmierć Lori.

Kolejny odcinek nie był tak genialny jak poprzedni, ale to nadal kawał dobrej roboty. Nie dostaliśmy wiele akcji, ale w tym przypadku nie wpływa to niekorzystnie na ocenę odcinka. Fajne dialogi, świetny Gubernator to główne zalety odcinka. I jeszcze jedno wojna wisi w powietrzu (tym razem w 100% ;D).

7/10

środa, 6 marca 2013

The Walking Dead Season 3 Episode 12


Uwaga, tekst zawiera spoilery. Czytacie na własną odpowiedzialność.

Po niezbyt udanym, poprzednim odcinku mam coraz większe obawy o poziom drugiej połowy sezonu. Jednak Robert Kirkman i spółka wiedzą co robią i tym razem daje nam naprawdę świetny odcinek.

Odcinek całymi garściami czerpie z pilota. Rick, Michonne i Carl w poszukiwaniach amunicji oraz broni trafiają do swojego rodzinnego miasteczka. Ale to co tam zastają jest niepokojące. Napisy ostrzegawcze namalowane na każdej ścianie ,a dalej jest już tylko zbiorowisko barykad i pułapek.
Rick spotyka swojego dawnego kompana, który uczynił z miasta swoją fortecę. Ich spotkanie niezbyt przyjemnie się zaczyna. Widać że życie w świecie opanowanym przez plagę zombie dało Morgan’owi popalić. Stracił żonę i syna co mocno odbiło się na jego psychice. Muszę powiedzieć, że po prostu strasznie mi się to podobało.

Mamy pełno nawiązań do pilota np. jest podpisana broń Rick’a, zdjęcie rodziny Carl’a w barze, kompan który go uratował itd. Nawiązania są, ale nie ma ich przesytu i są nie nachalne. Wszystko zostało po prostu idealnie wkomponowane.

Gdy Rick „spędzał czas” z Morganem. Carl wraz z Michonne udają się po kołyskę dla dziecka. Naprawdę to było świetne. Carl poszukujący ostatniego zdjęcia swojej rodziny, by mała Judith mogła zobaczyć jak wyglądała jej mama, to jedna z najfajniejszych rzeczy odcinka.
No i ogromnym plusem jest fakt, że w tym odcinku po prostu Michonne była świetna. Jej najlepszy występ z dotychczasowych. Nie dość, że powiedziała więcej niż 3 zdania, to na dodatek z jej ust padło kilka żartów!!! Była mniej poważna i sympatyczna, a jej interakcje z Carl’em były naprawdę dobre. Pokazała wreszcie, że nie jest tylko wredną maszyna do zabijania. Tym razem po prostu można ją polubić.

Pod koniec Rick uświadamia Michonne, że z jego głowie nadal nie wszystko jest w porządku.

Fabuła nie jest odkrywcza, ale została rozpisana i zrealizowana na najwyższym poziomie. Mimo że nie ma dużo akcji, a wydarzenia nie idą za bardzo naprzód, to i tak ten odcinek jest moim zdaniem jednym z najlepszych trzeciego sezonu. Nie nużył mnie ani przez chwilę w przeciwieństwie do poprzedniego. Mówiąc krótko: Solidne rzemiosło i kropka.

9/10

wtorek, 5 marca 2013

WKKM Tom 1: Spider-Man: Powrót do domu



Sporo czasu zleciało od startu Wielkiej kolekcji komiksów Marvel’a, dlatego czas wreszcie przedstawić wam recenzje pierwszego tomu kolekcji. Oczywiście chodzi o komiks Spider-Man: Powrót do domu.

Oto skrót fabuły. W życiu Petera Parkera wszystko się zmienia. Pewnej nocy spotyka tajemniczego milionera o podobnych mocach. Który zna tożsamość Ścianołaza i poddaje wątpieniu całą jego genezę. Na dodatek w mieście pojawia się nowy, potężny wróg zwany Morlunem. Peter będzie musiał dwoić się i troić by sprostać natłokowi problemów. 
Scenarzysta serialu Babylon 5 J.M. Straczynski serwuję nam świetną i ciekawą historię pełną zwrotów akcji. Postanawia zaserwować czytelnikowi tylko wstęp do jeszcze większych wydarzeń. Na dodatek bawi się genezą Ścianołaza dodając wątki mistyczne, i trzeba przyznać że jak na razie wychodzi mu to wyśmienicie.

JMS posyła, także Petera do pracy (takiej prawdziwej na stałe ;D)!!! Jest to jeden z największych plusów komiksu. Podoba mi się to, że ukazano, iż Parker nie jest już nastolatkiem. Ma 30 lat i jego jedynymi problemami to nie tylko walka z przestępczością, ale też zwykłe życie.

Walka z Morlun’em była naprawdę świetna. Napięcie zostało idealnie rozłożone w czasie. Sceny w której Peter dzwoni do May i ta w której zwraca się do Boga to po prostu majstersztyk.

Komiks narysował John Romita Jr. Przyznam się, że jakoś nie mogę ścierpieć tego jego kreskówkowego stylu. Mimo wszystko po kilkukrotnym przeczytaniu tej historii można śmiało powiedzieć że ilustrację bardzo pasują do historii. Są bardzo dynamiczne. I o ile w historii np. z Iron Man’em kompletnie bym ich nie kupił, to dla Ścianołaza są jak znalazł.

Postacie dobrze rozpisane. Przyjaciel z sąsiedztwa bardzo ciekawie przedstawiony. Nawet gdy jest poobijany i zdesperowany, ma gotowy żart na każdą okazję. Bardzo lubię w komiksach zwracać uwagę na postacie drugoplanowe. Często można znaleźć wśród nich swoich nowych ulubieńców. Oczywiście postacią która najbardziej się wyróżnia jest Ezekiel. Charyzmatyczny, tajemniczy lecz nie brak mu poczucia humoru. Mam nadzieje że Hachette wyda kontynuację tej historii, by móc jeszcze poczytać o tej postaci i zobaczyć w jakim kierunku się rozwinie.

Hachette podołało zadaniu. Komiks jest świetnie wydany. Twarda matowa okładka, połyskujący, gruby, kredowy papier, który można śmiało dotknąć bez lęku o odciski, zapach świeżej farby drukarskiej, masywne szycie. Na deser kilka stron dodatków. No i grzbiet który ma ułożyć z resztą tomów piękną panoramę (choć ja jej nie dam rady zebrać :( ).  Hachette po prostu jest w moim topie topów pod względem edytorskim (ale na razie sprawdziłem tylko 3 wydawnictwa ;D).

Reasumując start kolekcji to świetna rzecz. Komiksy w dobrej cenie (choć dla 15-latka to i tak fortuna ;P). Nie kupię na pewno wszystkich tomów, ale tylko te najbardziej interesujące. Nowy początek dla Spider-Man’a to wyśmienita historia i wstęp do dłuższego runu JMS’a. A po ostatniej stronie niejednemu z was kapcie spadną/ły. Kończąc powiem po prostu że trzeba ten komiks mieć!

9/10

niedziela, 3 marca 2013

Wspomnień czar... Pierwsze spotkanie z komiksem.


Niedawno na forum gildii napisałem o swoim pierwszym spotkaniu z komiksem.  Teraz i wam przedstawiam historie swojego pierwszego spotkania z komiksem…

Swoją przygodę z komiksem zacząłem w wieku 8 lat. Zaczęło się niewinnie. Pewnego dnia Babcia kupiła mi w  kiosku Magazyn ze Spider-Man’em. Mimo iż było to zwykłe pisemko dla dzieci wciągnęło  mnie niesamowicie. Kilka miesięcy później poszedłem do kiosku szukając  kolejnego egzemplarza mojego magazynu. Jednak w kiosku było pusto. Smutny, przybity  i lekko zapłakany chciałem odchodzić aż zobaczyłem Giganta z Kaczorem Donaldem.  Powiedziałem czemu nie. Komiks miał 250 stron. Był moim skarbem. Chwaliłem się  całej mojej rodzinie jaki gruby komiks kupiłem. Zabierałem go na każdą dłuższą  wyprawę. Później zebrałem jeszcze kilak egzemplarzy i zaprzestałem kupowania. Gdy mam gorszy dzień lubię do nich wracać na umilenie czasu są w sam raz. 
W  wieku 10 lat zapoznawałem się z dobrodziejstwem Internetu. Przypomniałem sobie  o moich magazynach z Spiderkiem. Z pomocą bardziej zapoznanego kolegi  wpisaliśmy na Allegro frazę Spider-Man i to było kluczem do totalnego przesiąknięcia  komiksowym bakcylem. Czasy TM-Semic dawno przeminęły. Gdy ja się urodziłem on  upadał. Na szczęście po drodze trafiłem na Dobry komiks. Wraz z wspomnianym  kolegą zrobiliśmy swoje pierwsze większe komiksowe zakupy. On kupił sobie  Spidera, jeśli się nie mylę to był Powrót do domu JMS’a. Ja natomiast kupiłem  sobie Ultimate X-Men Millara. Każdego dnia niecierpliwie czekałem aż listonosz  przyniesie mi paczkę. Dni mijały, a ja nadal czekałem w oknie na przyjście listonosza.  Gdy przyszedł pospiesznie pobiegłem w jego kierunku przywitałem się serdecznie,  ale okazało się, że on ma tylko rentę dla dziadka i zero paczek. Mijały kolejne dni, a komiksów ani widu ani słychu. Po kilku dniach i kilku nieprzyjemnych słowach sprzedający zgłosił że paczka zaginęła czy coś (ach nasza kochana Poczta Polska ;P), lecz gdy tylko się znalazła natychmiastowo wysłał ją za pomocą kuriera i przeprosił za problemy. Gdy  komiksy do mnie dotarły skakałem z radości. Gdy przeczytałem historie byłem  zachwycony. Nie wiem, co zrobiło na mnie większe wrażenie fabuła czy przewijające się przekleństwa. No co miałem 10 lat jak przeczytałem komiks z przekleństwami  czułem się taki dorosły. Z kumplem mówiliśmy sobie że kupimy sobie nawet sejf na nasze skarby. Próbowaliśmy go nawet zrobić sami, ze starej komody, ale po kilku dniach zapał znikł :D.  
Rok później ubłagałem mamę by kupiła mi pierwszy  tom Inhumans od Egmontu. Znów zaczęło się wyczekiwanie, na szczęście tym razem  o wiele krótsze. To był mój pierwszy bądź co bądź trejd. Byłem zachwycony tak ślicznym wydaniem. Połyskliwa okładka wyglądała tak ekskluzywnie. I choć trejd wydany był na „papierze toaletowym” to i tak mi się podobał. Kiedyś nie miałem wielkich wymagań. Na komiks patrzyłem przez cały dzień, przeczytałem go dopiero  nazajutrz. Otwarłem go, a mym oczom ukazały się przepiękne rysunki Jae’go Lee i  świetnym scenariuszem Paula Jenkins’a. Achhhhhh co to było za przeżycie. Dziś scenariusz jest moim zdaniem nadal świetny. Jenkins i Lee są artystami których darzę największym sentymentem. Do  dziś trzymam komiks głęboko w szafce, w specjalnie kupionym na ten cel  segregatorze, na dodatek w trzech foliach ochronnych. Sam nie wiem czemu włożyłem go w aż trzy folie, teraz porostu nie chce mi się ich ściągać. Kupiłem go za 40 złociszy, ale jak spojrzałem na tylnią stronę okładki i zobaczyłem cenę 22 zł, to czułem się nieźle wydymany. Tłumaczyłem mamie że za kilka lat będzie warty nawet 1000 złotych. Achhhh naiwny ja. :) 
Rok później wprawiony już w władaniu przeglądarką  zacząłem szukać informacji o mych komiksach. Tak trafiłem na portal Avalon (przy okazji dowiedziałem się że Polskie komiksy to tylko przedruki amerykańskich :O) i to on sprawił że mogłem pielęgnować swą  pasję i poszerzać wiedzę. Czytałem biosy i wchłaniałem świetną „Historię Marvela” Lexa. Kiedyś przypadkowo jeszcze wpadłem gildię, a do dwóch lat śledzę także i inne serwisy i blogi.

A więc to był mój w miarę szczegółowy opis pierwszego spotkania z medium komiksowym. Jeśli chcecie możecie pisać w komentarzach jak to z wami było. Zapraszam do wspominania. :D